|
Wyprawa Viking Ride 2013 została
zrodzona z marzeń o
podboju krajów skandynawskich oraz poznaniu bliżej miejsca
pochodzenia dawnych
Wikingów, walecznych ludów z północy,
odkrywców i podróżników morskich.
Od pomysłu przeszedłem
szybko do realizacji. Bez dłuższego
zastanawiania się, planowania i kombinowania spojrzałem na mapę i już
wiedziałem jak jechać, co chcę zobaczyć i co mnie czeka? Wbrew krytyce
otaczających mnie ludzi, którzy
uważali,
iż jest to niewykonalne oparłem się tym teorią, bo wiedziałem, że moje
doświadczenie podróżnicze, charyzma i zaciekłość przebiją
się przez wszystkie
mury. Dobrze, że mój przyjaciel Piotr Zygmański z warsztatu
mechanicznego PEM w
Szczecinie przygotował mi motocykl do wyprawy. Zaoszczędziłem dzięki
temu sporo
czasu i nerwów. Nie czekając długo zaraz po odebraniu motoru
spakowałem się i
ruszyłem przed siebie. Pojechałem prosto do Hamburga, gdzie czekał na
mnie
kolega z Polic Paweł, który żyje tam już kilka lat. Po
całonocnych rozmowach z
rana zaczęliśmy szukać wulkanizacji opon motocyklowych. Udało się i za
dobrą
cenę wstawili mi nową, tylną oponę. Czuję się już bezpieczniej i
pewniej. Jadę
dalej. Paweł towarzyszył mi na swojej maszynie do portu w Fehmarn skąd
popłynąłem do Danii. Trasa biegnąca przez pola uprawne nie wywarły na
mnie większego
wrażenia poza kilkoma stojącymi starymi wiatrakami, co bardzo chciałem
zobaczyć.
Szybko zapadła ciemność i zmuszony byłem rozbić się na stacji paliw
gdzieś
przed Kopenhagą.
To dobra opcja. Na stacjach są łazienki i jedzenie do
kupienia, a przede wszystkim równy trawnik na rozbicie
namiotu. Następnego dnia
zacząłem realizować już punkt po punkcie programu, który
miałem w głowie.
Dojechałem do Christianii, słynnej wioski hipisów, gdzie w
latach 70-tych grupa
młodych ludzi przejęła nieczynne koszary wojskowe i po prostu tam
zamieszkała i
mieszka do dziś. Spodziewałem się spotkać pozytywnych, otwartych ludzi,
którzy
żyją sobie poza systemem, a zobaczyłem grupę naćpanych
cwaniaków, którzy
przyczepili się do mnie o robienie tam zdjęć i zagrozili zniszczeniem
aparatu. Bardzo
mnie to wkurzyło, ale byłem dla nich wyrozumiały i pozwoliłem im
przejrzeć
zdjęcia i usunąć, które uważają za groźne dla nich. Jeden
nawet powiedział, że
zniszczy aparat jeśli znajdzie coś niestosownego. W tym momencie
zagotowała mi
się krew w żyłach i zacisnęły pięści i niecierpliwie czekałem na
moment, aż
zrobi coś z aparatem, a wtedy w pięknym stylu posypałyby mu się zęby
spadając
na bruk. Rozpętałbym tam niezły dym. Na szczęście obeszło się bez tego.
Co
ciekawe pełno jest tam budek z hamburgerami i coca colą. Dla mnie to
już hipokryzja
zważywszy na fakt, że reprezentują oni czysto anarchistyczny styl życia
z dala
od wielkich korporacji, które niszczą tę planetę.
Poświęciłem też sporo czasu
na zwiedzanie Kopenhagi z siodła mojego motoru. Miasto muszę przyznać
jest
piękne. Przypomina Amsterdam architekturą jak i wszędzie płynącymi
kanałami. O
Kopenhadze mówi się, że jest to najradośniejsza ze
skandynawskich stolic.
Miasto szczyci się ogromną ilością kawiarni, klubów
muzycznych, barów i dyskotek.
Turystów do Kopenhagi sprowadza postać najsłynniejszego
Duńczyka – Hansa
Christiana Andersena. Na placu ratuszowym znajduje się jego pomnik. A w
całym
mieście znajdziemy wiele miejsc, które kojarzą się z jego
baśniami. W
Kopenhadze znajduje się ulica Stroget, która była pierwszym
deptakiem na
świecie i pierwszą wyasfaltowaną ulicą. Innym bardzo ciekawym miejscem
jest
Okrągła Wieża Rundetaarn, która ma 35 metrów
wysokości i mieści najstarsze
działające w Europie obserwatorium astronomiczne, platformę widokową
oraz
galerię. Raz w roku na jej spiralnych podjazdach odbywają się szalone
wyścigi
rowerowe. To tyle o stolicy Danii kraju, w którym żyją ponoć
najszczęśliwsi
ludzie na świecie.
Opuściłem Danię. Wsiadłem
na motor i pojechałem dalej do
Szwecji. Widoki już ciut ciekawsze, ale wciąż to nie jest to po, co
przyjechałem. Minąłem Goteborg i Skierowałem się do Oslo. Do kolegi
Waldka ze
Szczecina. Wieczorem przywitał mnie u siebie pod swoim domem, wsadził w
samochód i pokazał stolicę Norwegii. Bardzo piękne miasto,
czyste, zadbane,
zorganizowane i z ciekawą architekturą, tak starą jak i nowoczesną.
Oslo jest
najstarszą skandynawską stolicą. Miasto powstało prawdopodobnie na
długo przed
rokiem 1000, choć tak naprawdę badacze wciąż się spierają. W 1624 roku
dotknęła
je wielka tragedia: wybuchł pożar, a drewniane zabudowania
błyskawicznie zajęły
się ogniem. Spłonęła niemal cała osada. Do tej pory krąży legenda,
według
której za to nieszczęście były odpowiedzialne wiedźmy.
Chrystian IV, ówczesny
król Norwegii, postanowił przenieść miasto bliżej twierdzy
Akershus. Wówczas
zmieniono jego nazwę na „Christiania”, przy
której trwano aż do 1925 roku. Warto
jest wiedzieć, że to miasto jest najdroższe na świecie , ale jego
mieszkańcy
zarabiają też najlepiej. Zawdzięczają to przemysłowi naftowemu, na
którym
Norwegia zbudowała swoją ekonomiczną potęgę.
Oslo jest
również miastem
kosmopolitycznym. 25% populacji miasta stanowią emigranci. Mieszkańcy
jak widać
są bardzo otwarci na przybyszy i tolerancyjni. W złym geście jest
jednak zbyt
częste używanie samochodu, ponieważ Norwegowie są bardzo proekologiczni
i
używają bardziej rowerów do poruszania się po mieście. Oslo
jest mekką sportów
zimowych. W 1952 roku odbyła się tutaj zimowa olimpiada. Już wtedy duże
zainteresowanie budziły skoki narciarskie, w których
rywalizowano na skoczni
Holmenkollen. Skocznia ta jest aktualnie drugą pod względem wieku
skocznią na
świecie. Obiekt przeszedł ostatnio modernizację. W pracach nad
odnowieniem i
przebudową skoczni korzysta się ze stali importowanej z... Polski! Z
Oslo
pochodzi wielu słynnych Norwegów. Studiował tu Fridtjof
Nansen, jeden z
najwybitniejszych prekursorów badań polarnych, laureat
Pokojowej Nagrody Nobla.
Najsłynniejszą postacią jest jednak zapewne Edvard Munch, norweski
malarz,
wybitny ekspresjonista. Zasłynął przede wszystkim wywołującym gęsią
skórkę
obrazem „Krzyk”, jednym z najbardziej
rozpoznawanych dzieł sztuki na świecie.
Jeśli chodzi o pokój na świecie to w Oslo przyznawana jest
Pokojowa Nagroda
Nobla. Dzieje się to 10 grudnia każdego roku. Zwiedziłem jeszcze muzeum
statków
Wikingów. Nie sposób ich pominąć będąc w
Norwegii. oraz słynnego okrętu FRAM,
którym Norwedzy zdobywali bieguny na początku XX wieku.
Skoro już jesteśmy przy
Wikingach trzeba i
o nich coś wiedzieć.
Wikingowie
to wojownicze ludy ze Skandynawii z okresu VIII wieku,
którzy podróżowali w
celach handlowych, rabunkowych lub osadniczych. Pierwsi dopłynęli do
Ameryki
długo przed Kolumbem i było to na dzisiejszym półwyspie
Labrador u wybrzeży Kanady
około roku 1000. Nazwa Wikingowie została zaczerpnięta z języka
staronordyjskiego
od słowa vik, co oznacza zatoka. W staronordyckim jednak języku
rzeczownik Viking
oznacza wyprawę zamorską. Pierwszy ich zamorski atak został odnotowany
w roku
793 i było to u wybrzeży Anglii. W 982 odkryli Grenlandię.
Osiedlili
się w
północnej Francji i założyli tam księstwo Normandię. Zaczęli
nawet mówić po
francusku i przyjęli chrześcijaństwo. W IX wieku założyli irlandzką
stolicę
Dublin. W
XI wieku zdołali opanować
80% terenów Anglii. Ich król Wilhelm Zdobywca
założył wtedy dynastię Normanów,
która władała przez 300 lat! Swoje podboje zawdzięczają
głównie swoim łodziom
zwanym drakkarami. Były one napędzane wiosłami i co było nieznane
jeszcze w
Europie żaglem na wiatr. Dzięki płaskodennej konstrukcji mogły one
podpływać
blisko brzegu oraz pływać po płytkich rzekach. Istnieje teoria, że nasz
Mieszko
I pochodził od Wikingów, którzy penetrowali
tereny Europy wschodniej. To tyle o
tych ciekawych ludziach. Czas jechać dalej. Po Oslo udałem się na
południowy
zachód, gdzie podziwiałem już prawdziwą Norwegię, fiordy,
przełęcze, rzeki,
jeziora, wodospady. Widoki wręcz bajeczne.
Jadąc krętymi, wąskimi
drogami
otoczonymi gigantycznymi skalnymi ścianami zrobiło na mnie ogromne
wrażenie.
To, co natura tutaj stworzyła, żaden artysta, żaden aparat
fotograficzny nie
jest wstanie tego odzwierciedlić. Trzeba tam być, wziąć głęboki oddech
i
zapisać ten obraz w głowie, dla siebie na zawsze. Pokonałem tam
szalony, kręty
zjazd Lysebotn Road, spędziłem noc przy przepięknym fiordzie
Lysebotnfjord otoczony
ścianami po których spadały wodospady.
Przeprawiłem się też
przez kilka fiordów
promami, mocno też wtedy zmokłem, ale wyjechałem w końcu na prosta
drogę
biegnącą na północ, na Nordkapp.
Miałem jeszcze kolejną
przeszkodę Drogę
Trolii, legendarną krętą trasę pośród gór. Jadąc
do tego miejsca mijałem
błękitne lodowce, księżycowe krajobrazy i samotne drewniane domki.
Byłem
zachwycony widokami. Wylądowałem w końcu na trasie E06. Jechałem po
niej niczym
Easy Rider w kultowym filmie.
Dookoła mnie tylko przestrzeń i dzicz, a
przede
mną na horyzoncie góry, które wołają mnie, abym
do nich zmierzał. Mam za sobą
już dwa upadki. Motor lekko się poturbował. Raz przy wjeżdżaniu po
mokrej
rampie na prom, a drugi, kiedy gwałtownie hamowałem na poboczu. Miałem
dużo
szczęścia, bo poślizgów było więcej.
Spędziłem kolejne noce
w środkowej
Norwegii i zdecydowałem wracać do Polski. Zostało mi mało czasu, a
motor ma już
wygiętą kierownice, rozciągnięty łańcuch, niedziałający prędkościomierz
i
usmażone hamulce.
Pojechałem do Szwecji skąd
chciałem przedostać się promem
do Finlandii i okrężnie wracać do kraju. W mieście Umea zdecydowałem
jednak
okrążyć zatokę Bothnia, więc pojechałem do Lulea. Nazajutrz miałem
wracać. I
co? Wstałem rano i zobaczyłem, że do Nordkapp mam tylko 1200 km. Uda
się! Uda!
Wsiadłem na motor i ryzykując spadnięcie łańcucha, co może zakończyć
się
tragicznie pędziłem na złamanie karku na północ, na Koło
Polarne, na Nordkapp.
Ze zdrętwiałym tyłkiem, z przyklejonymi muchami do szybki na kasku, w
deszczu i
bardzo silnym wietrze jechałem i jechałem… Równo
o 24:00 czasu lokalnego po 15
godzinach na siodle dojechałem do krainy białych nocy, dojechałem na
Nordkapp
zwieńczając moje podróżnicze, kolejne marzenie!
Jestem bardzo zadowolony! Wciąż żyję i motor też! Spędziłem tam noc w
śpiworze pod jakimś daszkiem i z rana ruszyłem na południe.
2000 km
jechałem
przez Fiński las. Cały czas w deszczu i wietrze. Co chwilę wyskakiwały
renifery
na drogę. Nie chciałbym się z nimi zderzyć. Mijałem tylko maleńkie,
drewniane
miasteczka niczym z westernu. Zajechałem do miasta Tampere, żeby
zobaczyć
muzeum Muminków i oczywiście zamknęli mi godzinę przed
przybyciem. Według
Wikipedii Muminki (szw.Mumintroll,
fin. Muumi) to fikcyjne istoty o
antropomorficznej budowie ciała (nieco
podobne do hipopotamów, ale dwunożne), zamieszkujące pewną
dolinę gdzieś w
Finlandii, bohaterowie cyklu dziewięciu książek fińskiej (piszącej po
szwedzku)
pisarki Tove Jansson. Są one odmianą trolli Pierwsza książka o
Muminkach, Małe
trolle i duża powódź, została opublikowana przez
Tove Jansson w 1945
(pierwsza wersja powstała już zimą 1939 roku). To tyle o jednej z moich
ulubionych bajek. Czasem mam wrażenie i zastanawiam się, co brała
autorka
wymyślając takie rzeczy. Tocząc się powoli po centrum miasta spadł mi
łańcuch.
W końcu stało się! Co za szczęście, że tu w tak dużym mieście i przy,
tak małej
prędkości. Założyłem go jakoś i cofnąłem koło maksymalnie do tyłu, żeby
go w
miarę napiąć. Troszeczkę pomogło. Motor dosłownie toczył się po ulicy z
totalnie rozciągniętym łańcuchem, który prawie tarł o
asfalt. Znalazłem jakąś
przydrożną stację paliw i tam w namiocie przeczekałem noc. Podjechał
jeszcze do
mnie młody człowiek na motorze widząc, że mam problem i powiedział mi
gdzie
jest serwis. Okazało się, że niedaleko są trzy serwisy
motocyklowe. Rano udałem się tam
do jednego z nich. Chłopaki zachwyceni moją podróżą
naprawili łańcuch za połowę
ceny, a właściwie wymienili na nowy, jeszcze lepszy. Pojechałem dalej.
Kierunek
Helsinki. Stolica Finlandii przypomina trochę Warszawę tzn. typowa
wschodnioeuropejska stolica z zabudowaniami dla powiedzmy klasy
pracującej
pomiędzy którymi wciśnięto kilka nowoczesnych
bloków. Helsinki są jednym z
najbardziej zielonych miast Europy. W Helsinkach znajduje się też
największa
izba wytrzeźwień w Europie, która chyba jest potrzebna, ze
względu na bogate
życie nocne, z którego słyną Helsinki. W stolicy kraju
tysiąca jezior ryby
obecne są we wszystkich jadłospisach. Znajdziemy tu łososia (lohi),
pstrąga
tęczowego (krijolohi), siei bałtycką (siika), okonia (ahven) oraz
maleńką
sielawę (muikku). Ciekawostką mogą być dania z renifera! Ohyda i
barbarzyństwo!
Jako wegetarianin z wieloletnim stażem uważam, że ssaki mają prawo żyć
tak samo
jak my, a tym bardziej renifery. Człowiek to już wszystko zeżre, bo
jest gorszy
od świni nawet. Najlepiej niech ludzie zżerają się nawzajem…
będzie ich mniej. Jadę na port. Na porcie skąd odpływałem do
Estonii poznałem Litwina, który też był na Nordkapp i
prawdopodobnie się tam
widzieliśmy. Teraz będziemy jechać razem przez Estonię, Łotwę i Litwę.
Dopłynęliśmy
do Tallina. Z tym miastem związana jest pewna historia z okresu II
Wojny
Światowej. Otóż polski okręt podwodny ORP
‘’Orzeł’’ w połowie września
1939
roku był zmuszony wpłynąć do portu w Tallinie z powodu awarii i choroby
dowódcy. Tam jednak okręt został internowany przez
Estończyków pod naciskiem
Niemców i kompletnie rozbrojony oraz pozbawiony map i
nawigacji. Okręt miał tam
zostać goły i tyle. Polscy marynarze obmyślali od razu plan ucieczki i
zaczęli
go realizować. Najpierw podstępnie dowiadując się informacji od
Estończyków o
życiu portu oraz jego danych technicznych. W nocy z 17 na 18 września
kiedy
port spał rozpoczęła się brawurowa ucieczka. Polacy po cichu
obezwładnili pilnujących
ich dwóch estońskich strażników,
którzy stali się wówczas pasażerami mimo woli
"Orła". Wywołano również awarię prądu na nadbrzeżu. Po
chwili
ciemność rozjaśniły jednak reflektory z estońskich okrętów,
a ciszę przerwały
wystrzały z karabinów wymierzone w "Orła", ale ten już miał
włączone
silniki i płynął w stronę wyjścia z portu. Nagle marynarzom serca
podskoczyły
do gardeł - okręt uderzył o falochron. Dym z silników diesla
zasłonił jednak
Polaków i dało im to czas na wydostanie się ze skał. Gdy
morska głębia już na
to pozwoliła, okręt zanurzył się. Tak przeczekał dzień na dnie Zatoki
Fińskiej.
Wydostał się z Tallina, ale przed nim było półtora tysiąca
mil morskich do
Wielkiej Brytanii, bez map, z ograniczonym prowiantem i słodką wodą,
uratowanymi
jedynie torpedami rufowymi, przez wody, na których można się
spodziewać wrogich
okrętów, pól minowych i niemieckich patroli
powietrznych. Okręt krył się na
dnie w ciągu dnia i ruszał w dalszą wędrówkę pod osłoną
nocy. Przepłynął
Bałtyk, a następnie przez Sund i Kattegat dostał się do Morza
Północnego.
Zważywszy na okoliczności, była to brawurowa podróż. 14
października
"orłowcy" dotarli do wybrzeży Szkocji. Piękna historia prawda? Też ją
uwielbiam. Pojechaliśmy naszymi
maszynami dalej. Kraje te niczym nie różnią się od Polski
pod względem widoków.
Przykro nam tylko, że ludzie żywią do siebie nienawiść . Chodzi mi o
stosunki
Polsko-Litewskie i nawoływanie do nienawiści przez środowiska skrajnie
prawicowe. Odradził mi, żeby jechać do Wilna, bo jak ktoś zobaczy
polski motor
to mogą go okraść lub uszkodzić. Skąd ta nienawiść? Chodzi o kwestie
czysto
historyczne, kiedy to Litwini zawsze uważali Wilno za swoje miasto, a
Polacy za
swoje, ponieważ przewyższała tam liczba Polaków nad
Litwinami ale to tylko na
początku XX wieku. Od początku pierwszego tysiąclecia zamieszkiwały te
tereny
plemiona Litwinów. W XV wieku mieliśmy z nimi nawet unię
Polsko-Litewską. Razem
tworzyliśmy potężne państwo i pokonaliśmy Krzyżaków pod
Grunwaldem w 1410 roku.
W późniejszych epokach przebywało na Litwie wielu polskich
szlachciców i
niektórzy do dziś twierdzą, że Polak był zawsze panem
Litwina i że oni powinni
na nas robić, a Litwa być Polska. Gówno! Ci, co tak myślą
mają takie same zapędy
imperialistyczne jak Hitler czy Stalin. Litwa ma pełne prawo do
suwerenności i
własnego języka i terytorium. To tyle o Litwie. Z nowym kolegą
pojechaliśmy do
jego domu na wieś, gdzie jego żona dobrze mnie ugościła i poczęstowała
obiadem.
Po dwóch godzinach opuściłem ich i ruszyłem dalej. Nagle
wjechałem w ogromną
chmurę burzową. Jechałem w niej przez może 3 godziny. Raz nawet wpadłem
w
poślizg, kiedy nagle moim oczom ukazał się snak STOP. Rozpędzony
zacząłem
hamować przed wjazdem na drogę uprzywilejowaną. Motor stracił
przyczepność i z
piskami opon leciałem na skrzyżowanie. W ułamku sekundy przerzuciłem go
na bok,
żeby zwiększyć tarcie opon i tak wleciałem na te drogę. Nie
przewróciłem się
jednak, ale na sekundę zacisnąłem żeby i zamknąłem oczy czekając aż cos
we mnie
zaraz przypieprzy z dużą prędkością nie mogąc wyhamować. Nagle
otworzyłem oczy
i spojrzałem w lusterka i wokół siebie, a
tam…pusto! Co za fakt! Po raz kolejny
wszechświat nie pozwolił, aby spadł mi włos z łowy. Nawet silnik nie
zgasł.
Wrzuciłem jedynkę i pojechałem dalej w tej ulewie. Serce miałem w
gardle. Fakt.
Pojechałem, więc do Polski. Odwiedziłem na mazurach swoją rodzinę,
gdzie
spędziłem cały wieczór w ich towarzystwie i przespałem się w
końcu na miękkim,
wygodnym łóżku po ciepłym prysznicu..mmm miodek. Fajnie jest
na mazurach.
Czyste powietrze i przyroda. To jest to! Rano udałem się w kierunku
domu, do
Polic. Trasa z Ełku na zachód to wstyd na skalę światową,
trzeci świat po
prostu. Dziura na dziurze, łata na łacie. Tak niebezpiecznej drogi nie
miałem
nigdzie wcześniej. Cieszy mnie tylko fakt, że z perspektywy czasu widzę
jak
miasta i miasteczka na mazurach pięknieją i nabierają
kolorów. Wieczorem dnia 11/08/2013
wróciłem do rodzinnych Polic kończąc tym samym wyprawę
Viking Ride 2013.
|